Ustawa o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych zamiast chronić wolność słowa uzależnia je od organu administracji publicznej, który nie ma podstawowych narzędzi do określenia tego, czym w sieci jest mowa nienawiści, ponieważ pojęcie to nie istnieje w prawie polskim
Oto zarządzać przestrzenią treści w Internecie ma Rada Wolności Słowa (RWS). Jedno z zapisów, które jej dotyczy może już sugerować nam, kto będzie w niej zasiadał z poruczenia twórców ustawy. Otóż w skład Rady nie może wchodzić poseł, senator, poseł do Parlamentu Europejskiego, a także radny, wójt (burmistrz, prezydent miasta), zastępca wójta (burmistrza, prezydenta miasta), sekretarz gminy, skarbnik gminy, członek zarządu powiatu, sekretarz powiatu, skarbnik powiatu, członek zarządu województwa, skarbnik województwa oraz sekretarz województwa. Jeśli zapis ten miałby gwarantować niezawisłość Rady brakuje tu kilku nazw stanowisk, np. członków Rady Ministrów. Członkowie Rady będą mieli zapewnione stanowisko na długie lata, ponieważ w ustawie nie ma żadnej wzmianki o tym, aby nie mogli powtarzać sześcioletniej kadencji. Zatem podatnicy mogą utrzymywać kolejnego urzędnika, którego praca będzie tak naprawdę zupełnie nieprzydatna, a momentami śmieszna. Bo czym będzie zajmować się Rada? Zgłoszeniami, które mogą być anonimowe, a o wolność słowa będzie w tym chodzić najmniej. A jeśli dojdzie do podjęcia sprawy, RWS będzie obradować na posiedzeniach niejawnych, co zdaje się w ostatnich latach stawać pewną modą. Jeśli zaś post czy komentarz zdaniem Rady okażą się niezgodne z prawem polskim, będzie ona miała możliwość nałożenia kary pieniężnej w wysokości od 50 000 złotych do 50 000 000.
Ustawa o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych zamiast chronić wolność słowa uzależnia je od organu administracji publicznej, który nie ma podstawowych narzędzi do określenia tego, czym w sieci jest mowa nienawiści, ponieważ pojęcie to nie istnieje w prawie polskim. Rada – cenzorzy będą określać, które treści są niezgodne z prawem polskim, przy czym obserwując tendencje, które nam towarzyszą, będzie tu współpracować blisko z prokuraturą. Ustawa pomija przy tym całkowicie istotę serwisów społecznościowych, którą jest interakcja społeczna, tworzenie społeczności, i zdaje się być ukierunkowana na konkretne serwisy, bo – jak w niej czytamy – ilekroć w ustawie jest mowa o internetowym serwisie społecznościowym – rozumie się przez to usługę świadczoną drogą elektroniczną w rozumieniu ustawy z dnia 18 lipca 2002 r. o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która umożliwia udostępnianie przez użytkowników dowolnych treści innym użytkownikom lub ogółowi, z której korzysta w kraju co najmniej milion zarejestrowanych użytkowników. A zatem mniejsze serwisy (jak np. te mające 70 tys. użytkowników: https://informatykzakladowy.pl/analiza-popularnosci-serwisu-albicla/) nie będą miały przyjemności wejścia w interakcję z Wielkim Bratem.
Ponadto, na co zwraca uwagę Konfederacja Lewiatan, jest niezgodna z unijną dyrektywą o handlu elektronicznym, utrudni funckjonowanie jednolitego, europejskiego rynku cyfrowego i chociaż już coraz bardziej przyzwyczajamy się do tego, że kolejne stanowione przepisy cofają nas względem prawa unijnego, to warto mieć na względzie, że przyzwyczajenie usypia czujność.
Pełna treść projektu w załączniku niżej